czwartek, 24 grudnia 2015

Magia świątecznego drzewka

   
     Kiedy byłam mała w domu dziadków, u których mieszkaliśmy, na Święta zawsze była żywa choinka. Ubrana w anielskie włosy, kolorowe bombki z różnych kompletów i cukierki sople była jak wyjęta prosto z najpiękniejszej bajki. Z czasem żywe drzewko zastąpiliśmy jak miliony polaków piękną sztuczną choinką z trudno zdobytym łańcuchem kolorowych światełek wygrywających świąteczne melodie. Ach co to było za cudo. A teraz po latach znów wracamy do natury. W moim domu stoi choinka pachnąca lasem, ubrana w idealnie dobrane bombki, ozdoby zrobione własnoręcznie i światełka przypominające świeczki. Jest wprost idealna.
Co to za magia, że każdego roku od tylu już lat kolejne drzewko wydaje się być najpiękniejsze? Co sprawia, że patrząc na nie czujemy w sercu dziecięcą radość ? Czy będzie tak też za rok, za dziesięć ? Czy ktoś to wie...

     Życzę Wam cudownych Świąt. Wielu radosnych, rodzinnych chwil, ciepła płynącego z dobroci serc ludzkich i takich momentów, które po latach miło będzie wspominać.

                                                                                                 Beti







wtorek, 24 listopada 2015

Kalendarz adwentowy i oczekiwanie.

     Zbliża się grudzień, a z nim najmilszy czas w roku. Choć na zewnątrz coraz chłodniej to w sercach temperatura wciąż rośnie. Jak ja się cieszę na te chwile kiedy dom wypełnią dźwięki kolęd. Na wspólne pieczenie pierników i ścieranie mącznych łapek z kuchennych szafek. Na dekorowanie ciasteczek i oblizywanie palców ze słodkiego lukru. Na ubieranie ogrodowych drzewek najlepiej w śniegu i mrozie. Na wspólne wieczory przy herbacie i kominku. Na pakowanie pod osłoną nocy wymarzonych prezentów. Na przystrajanie każdego kąta świątecznymi akcentami. No i wreszcie na pachnącą lasem choinkę.
Już tak blisko do tych wszystkich radości. Za niecały tydzień rozpocznie się wielkie odliczanie. Pomoże w tym oczywiście kalendarz adwentowy. To już tradycja nie tylko w naszym domu. Moje dzieci już czekają na rozpakowywanie tych drobnych upominków. I nie ważne co tak naprawdę jest w środku, ale o te emocje, które towarzyszą całemu przedsięwzięciu.
W tym roku kalendarz adwentowy przybrał nieco inną formę niż zwykle. Poprzednie charakteryzowały się tym, że paczuszki były zawieszone na gałęzi. Możecie zobaczyć je tu i tu . Tym razem do zrobienia kalendarza wykorzystałam starą półeczkę na zabawki z kinder niespodzianek, w której są dokładnie dwadzieścia cztery okienka. Przemalowałam ją na biało, a w przegródki poukładałam wyjątkowo skrupulatnie zapakowane drobiazgi. Wiadomo, że największa frajda jest w rozpakowywaniu :).
     A czy Wasze kalendarze już gotowe ?










sobota, 14 listopada 2015

Witaminki, witaminki...

     Witajcie.
Hmm, po takiej przerwie nie wiem jak zacząć. Właściwie to jestem całkiem dobra w takim znikaniu na dłużej, więc nie powinny sprawiać mi problemu nagłe powroty, a jednak...  Może zacznę od tego, że losy bloga stały pod znakiem zapytania. Najzwyczajniej w świecie głupio mi było, że zaniedbuję to miejsce. Zegar zasuwał do przodu, a ja ani chęci, ani czasu nie miałam, żeby skrobnąć choć kilka słów. Żal mi jednak było ot tak porzucić te moje pamiętnikowe strony. W końcu tyle serca i pracy tu włożyłam. Myślałam też o Was i tych wszystkich komentarzach, które dają tyle radości i wielokrotnie umacniają wiarę we własne możliwości. Ostatnio zajrzałam na statystyki bloga i byłam w szoku, że mimo tak znikomej mojej aktywności Wy wciąż do mnie wpadacie. Należą się Wam wielkie podziękowania.
 Wszystkie te okoliczności sprawiły, że postanowiłam tu zostać. Co więcej nie będę się przejmować dłuższymi nieobecnościami. Wychodzę z założenia, że gdy będzie temat, okazja i czas chętnie podzielę się z Wami moimi małymi radościami.
     Przejdźmy teraz do właściwego tematu. Ostatnio w moje ręce wpadła książka Jerzego Zięby "Ukryte Terapie". Całej jeszcze nie przeczytałam, ale już jestem pod wrażeniem zawartych w niej informacji. Od dłuższego czasu wprowadzam do domu zdrowe zasady żywienia. Bardziej świadomie robię zakupy i staram się wybierać najlepszej jakości produkty. Medycynę konwencjonalną coraz częściej zastępuję chińską, wszystko oczywiście w granicach rozsądku. Książka, a właściwie jej wstęp potwierdziła moje zdanie, o lekach i szczepionkach. Autor podkreśla jak ważny jest nasz układ odpornościowy, który nie może prawidłowo funkcjonować gdy ma niedobory witamin. Chodzi tu głównie o witaminę D i C. Nie będę rozpisywać się więcej w tym temacie. Każdy po książkę może sięgnąć i wyrobić sobie własne zdanie. Ja wciąż nad swoim pracuję i zgłębiam wiedzę o interesujących mnie zagadnieniach w różnych źródłach, bo do zdrowia należy podchodzić mądrze. Ślepa wiara może być zgubna. Wiem jednak, że witaminy to podstawa. Oczywiście najlepsze są te naturalne. Dbam więc o to, by o tej porze roku było ich w naszej diecie jak najwięcej.
     Idealnym źródłem witaminy C jest dzika róża. Mój tato zebrał jej dla mnie sporą ilość, a ja spędzając przy tym kilka ładnych godzin usuwałam z niej pestki. Wysuszone owoce trafiły do słoika. Teraz codziennie robię z nich zdrową herbatę, dosładzając naturalnym miodem.
Jesień wciąż jest taka piękna, więc wczorajszą herbatkę popijałam w ogrodzie. Wystawiałam twarz do słońca, by złapać jeszcze choć trochę witaminy D. Oczywiście wszystko musiałam uwiecznić na zdjęciach.











     Na koniec jeszcze jedna informacja. Zauważyłam właśnie, że to mój setny post. Chyba muszę sobie pogratulować hihihi. 
          Pozdrawiam Was moje wierne czytelniczki i życzę pięknego weekendu. Nie wiem kiedy znowu się pojawię, ale obiecuję zrobię to na pewno :)))

                                             Beti


czwartek, 24 września 2015

Przyszła jesień

     Ukradkiem, po cichutku, ciągnąc za sobą chłodne poranki przyszła jesień. W ogrodzie rozsypała kolorowe liście, a jarzębinę zabarwiła na czerwono...
Do tego krajobrazu mój taras w odcieniach lata ni jak nie pasował. We wczorajszym ciepłym, popołudniowym słońcu bawiłam się więc kolorami jesieni, zmieniając nasz wypoczynkowy zakątek. Wrzosy, dynie, szyszki i iglaki zajęły miejsca na półkach konsoli, a na leżaku zagościł ciepły pled. Gdy schowało się słońce klimat zrobiły słoikowe lampiony. Miałam ochotę usiąść na chwilkę i w takiej scenerii poczytać książkę jednak pewne sprawy odebrały mi tą przyjemność. Mam jednak nadzieję, że tegoroczna jesień będzie naprawdę piękna i jeszcze nieraz pozwoli mi na taki relaks. A może dziś się uda? Tego i Wam życzę :))










czwartek, 17 września 2015

Zmiany cieszą :)

     Dziś ciąg dalszy domowych rewolucji. Na tapecie pokój Sary. Tak to już jest, że jak zrobię coś w jednym pomieszczeniu zaraz drugie upomina się o uwagę. Znacie to ? Do niedawna uważałam, że Sarenkowy pokój jest bardzo ładny i długo nie będzie wymagał mojej interwencji. O jak się myliłam. Gdy tylko skończyłam urządzanie pokoju synalka u córki coś przestało mi grać. I nie jest to tylko moja opinia, bo Sara też stwierdziła, że jej pokój jest jakiś dziwny, a do tego zbyt dziecinny. No tak, skoro i jej coś nie pasuje to nie ma wyjścia i trzeba zadziałać. Problem tylko w tym, że zmiana paneli na całym poddaszu i remont u Sebastiana pochłonęły trochę grosza. No i jeszcze z racji przemieszczenia części mebli, do Sary trzeba było kupić szafę i komodę. Na to wszystko byłam przygotowana i tyle, a tu nagle nie wszystko jest ok. Pomyślałam trochę, zrobiłam przymiarki i okazało się, że do pokoju wystarczy wprowadzić trochę czarnych elementów. Kupiłam czarne ramki, poszewki i kartonowe pudełka, a inne dodatki znalazłam w domu. Trochę większym wydatkiem był fotel do biurka, ale chcę sprzedać poprzednie obrotowe krzesło, więc część wydatków się wróci. Muszę jeszcze dokupić jakiś fajny pojemnik na biżuterię i kosmetyki na komodę przy szafie i będzie ok. A propos  szafy, to ubolewałam bardzo, że poprzedni model hemnesa nie jest już w sprzedaży, jednak ta jest naprawdę pojemna więc się z brakiem pogodziłam. Bardzo jestem ciekawa waszej opinii, a jeśli chcecie porównać jak zmienił się pokój możecie zobaczyć to tu i tu
Żegnam się już i pędzę do ogrodu wykorzystać tą cudną pogodę. Mam nadzieję, że mimo mało optymistycznych prognoz weekend będzie ładny, bo my znów planujemy wypad w góry. Ach jak ja lubię te nasze jesienne wędrówki z pięknymi widokami. A jakie Wy macie plany ?




  






środa, 26 sierpnia 2015

Przed i po czyli pokój nie do poznania.

     Po wielu dniach wyczerpującej pracy mogę powiedzieć, że jesteśmy prawie na finiszu z remontami. Pozmieniało się u nas to i owo, przede wszystkim pozbyliśmy się wykładzin na poddaszu, a na ich miejsce ułożyliśmy panele. Uwierzcie była to droga przez mękę. Nie ma nic skomplikowanego w samym układaniu paneli, ale gdy ten manewr trzeba wykonać w pokoju z ogromną szafą, której nie da się wynieść, lub też na klatce schodowej gdzie ościeżnice są zamontowane, a dodatkowo panele trzeba wcisnąć pod deskę od schodów to zadanie nie jest już tak proste. Niemniej jednak daliśmy radę (czyt. ja i mój W.). Ale przejdźmy do przyjemniejszych zajęć, a mianowicie do metamorfozy pokoju Sebastiana. Tam poszliśmy na całość. Zresztą co ja będę dużo pisać, po prostu zobaczcie. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą ilość zdjęć, ale nie mogłam się powstrzymać :)



Na ścianie za łóżkiem zamontowaliśmy boazerię. Szkoda, że nie widziałyście miny pana w sklepie, który mi doradzał w wyborze farby jak się dowiedział, że ta boazeria to całkiem nowa. No cóż większość wciąż myśli, że to moda z poprzedniej epoki. Ale wracając do farby to od razu piszę, że malowaliśmy produktami Tikkurila,  po pierwsze farbą gruntującą Everal primer już zmieszaną z barwnikiem takim jak właściwa farba, po drugie farbą alkidową Everal semi matt 30 z kolorem TVT H488 Avatint. Na początku chciałam użyć farby akrylowej, ale z doświadczenia wiem, że z czasem trochę się wyciera, a tu zależało mi, żeby ściana była i ładna i praktyczna w utrzymaniu. Wiadomo nóżki mojego syna wędrują nie tylko po podłodze.



     Kto śledzi mój instagram zna już ten stoliczek. Cena oryginału mnie przeraża, ale jak się chce to wszystko można. Mój stolik powstał z metalowego kosza zakupionego w Jysk i góry od taboretu Frosta z Ikea do którego od spodu wkręciliśmy drewniane kołki do mebli, żeby blat się nie przesuwał. 









     Kąt do pracy to niezastąpiona Ikea. Mebelki Stuva przywędrowały od Sary, bo u niej też zaszły meblowe zmiany. Zmieniliśmy też biurko przy którym stanęło wymarzone krzesło. Półka nad biurkiem już była, ale przemalowałam ją na czarno, a niebieskie pojemniki zastąpiłam białymi.






     Nie wiem jak Wam, ale nam bardzo się ten pokój podoba. Normalnie duma mnie rozpiera, że tak udało mi się go dopieścić. Dziś już kończę i lecę pakować walizki, bo jutro przed nami jeszcze ostatni wakacyjny wyjazd pod namioty. 
     Buziaki dla Was 
           Beti